
Tyle czasu można spędzić na słońcu, świeżym powietrzu, spotykać się z ludźmi, spacerować, zajadać zdrowymi przysmakami. Świeże truskawki, młode warzywa, maliny, agrest. Wszystko naraz!
Szkoda marnować czas i zdrowie na zajadanie się grillem i innymi ciężkimi potrawami, skoro wokół rośnie i dojrzewa tyle zdrowia!
Kilka dni temu ze zdziwieniem odkryłam, że na krzakach w ogrodzie dojrzały już maliny. Moje ulubione! Potem się zorientowałam, że już prawie lipiec, to czemu się dziwię?
Najadłam się już (trochę) truskawkami, to teraz czas na maliny. Dobre są w każdej postaci, prosto z krzaka, z odrobiną miodu, z kefirem, jogurtem, jako dodatek do twarogu. Mniam!
A dodatkowo już za chwilę przyjdzie czas na to, żeby zrobić zimowe zapasy malinowe. Mrożone owoce, mus i oczywiście to, co niezawodne na przeziębienie – sok. Prawdziwy, domowy, leczniczy.
Ale to za chwilę. Póki co cieszę się ich widokiem na krzaku, bo są piękne. Cieszę się ich słodkim, charakterystycznym smakiem i, co najważniejsze, karmię swój organizm tym eliksirem zdrowia...
W starożytności wierzono, że swoją wyjątkową barwę maliny zawdzięczają kropelce krwi nimfy Idy, opiekunki Jowisza. Prawda jest taka, że soczysta, malinowa barwa to zasługa antocyjanów, substancji które wzmacniają naczynia krwionośne, wspierają układ odpornościowy i zapobiegają przeziębieniom.